Tak się złożyło, że syn wybrał się na jakąś konferencję tematyczną do Nicei - wiadomo, aby zakończyć specjalizację trzeba "zaliczyć" 4 takie miedzynarodowe konferencje. Oczywiście - za własne pieniądze, bo nie ma programu wspierania takich lekarzy.
Skoro zaś już tam się wybrał, to postanowił przedłużyć nieco pobyt ku zwiedzaniu, a przy tym zabrał żonę, aby oderwać ją od monotonii zajmowania się dziećmi.
Juz pół roku wcześniej rozpoczęły się przygotowania; jak dziadków dostosować do wymaganego poziomu opieki nad najmłodszym pokoleniem.
Uczciwie przyznaję, że zajmowałem się tylko kwestiami technicznymi, aby przygotować dom na wizytę młodych i wszędobylskich.
Tydzień przed wyjazdem było "nocowanie testowe" z półdniowym zajmowaniem się dziećmi. Można więc powiedzieć, że zostaliśmy przygotowani.
No i teraz mamy małe dzieci w domu. Hałas, konieczność pełnego zaangażowania itd. A tu po kilka razy dziennie są ESM-sy, telefony itd. Trzeba na bieżąco sprawozdawać.
W końcu się zdenerwowałem. Uznałem, że teraz dzieci są nasze. I już.
A synowej wysłaliśmy SMS-a: "Dzieci są już nasze, a wy zróbcie sobie nowe".